Kręcąc się po kraju odkrywam miejsca niemożności i niewydolności współczesnej, polskiej biurokracji. Brak pomysłów i źródeł finansowych. Za to także ślady lobby samochodowego. Doskonale to widać w opieszałości PKP. Taka jest stacja kolejowa w Mysłakowicach koło Jeleniej Góry.
Ciężko zrozumieć na pozór dlaczego koleje losu potoczyły się tak a nie inaczej. Przecież znajduję się w sercu jednego z istotniejszych, krajowych regionów turystycznych i historycznych. Wokół mnie mnogość pałaców i zameczków, pod szyldem marki Doliny Pałaców i Ogrodów. Bo w niebagatelną ilość zabytków obfituje Kotlina Jeleniogórska. Do tego ludne wsie wokół (same Mysłakowice liczą prawie 5 tys.) oraz pobliskie 12-tysięczne Kowary. Obszar gdzie analogicznie w Niemczech, ba – w Czechach – kolej hulałaby w najlepsze, u nas utkwiła w czasie i przestrzeni.
Mysłakowice to dawna stacja węzłowa. Tu linia kolejowa z Jeleniej Góry rozdzielała do Kamiennej Góry przez Kowary oraz do Karpacza. W 2019 roku te trasy były nieprzejezdne, włącznie z częścią zaasfaltowanych przejazdów drogowych. Gdy stoi się na zarośniętym peronie tutejszej stacji słychać nie hałas pociągu a co najwyżej szum. Szum drzew, traw i zielska wszelakiego. A do tego szum samochodów z pobliskiej drogi. A na nich, przynajmniej w sezonie, dantejskie sceny. Jak po sznureczku wszyscy ciągną w Karkonosze i Rudawy, by po osiągnięciu celu zdobyć jeszcze jakieś miejsce parkingowe w zatłoczonych sudeckich kurortach. Karpacz jeszcze nigdy tak zakorkowany nie był.


Mysłakowicki dworzec nigdy nie był specjalnie okazały jak na pruską stację węzłową.


Mysłakowicka stacja uchodzi za jedną z ciekawiej położonych w kraju. A dokładniej z widokiem na góry. W tym przypadku Karkonosze w tle, wraz z najwyższym szczytem Śnieżką.
Stacja kolejowa w Mysłakowicach – trochę historii
Omawiane linie kolejowe powstały w ramach aktywizacji gospodarczej Sudetów, w tym rozwoju turystyki górskiej, która w Prusach miała miejsce chyba najwcześniej na świecie. Pociąg do Jeleniej Góry z Mysłakowic pojechał po raz pierwszy w 1882 roku, do Karpacza w 1895 roku a do Kamiennej – 1905. Linie te nawet doczekały się elektryfikacji w ramach Śląskiej Elektrycznej Kolei Górskiej (w latach 30.). W 1945 roku wkraczający na te tereny Rosjanie, z charakterystyczną dla siebie pragmatyką, wywieźli i rozkradli wszystko co dało się unieść/wywieźć.
Wraz z m.in. rozwojem motoryzacji pierwsza na rzeź poszła kolej do Kowar i dalej – w 1986 roku a więc jeszcze za czasów komuny gdzie rzekomo był świetny stan polskiej kolei. Tłumaczono to jak zwykle optymalizacją kosztów. I to w przeddzień masowej motoryzacji, no ale kto wtedy mógłby przewidzieć, że kiedyś w Polsce ledwie dwie osoby będą przypadać na samochód. I o zgrozo ci sami ludzie, zechcą wyjechać na sudeckie wczasy.
Kolejna padła linia do Karpacza – 2000 rok. Zasada działania podobna: brak nakładów na utrzymanie linii, coraz niższa prędkość handlowa, brak skomunikowań w Jeleniej Górze. Tłumaczono to wszystkim byleby brzmiało wiarygodnie, uzasadniając zamknięcie. Brakiem taboru, niekorzystnym profilem linii (tuż przed stacją w Karpaczu jest najbardziej stromy podjazd na sieci PKP), że stacja jest za daleko od szlaków górskich, że tą ilość pasażerów z powodzeniem przewiozą autobusy. Nie poczyniono nic albo poczyniono niewiele by na realne potrzeby dać realne odpowiedzi. Do ostatnich lat funkcjonowania kolei w okolicy, klasyczny pociąg osobowy składał się z lokomotywy spalinowej plus 1-2 wagony. Parę km dalej, w Czechach już od ćwierćwiecza użytkowano lekkie wagony motorowe. O takich luksusach jak system przesiadkowy np. na autobusy jadące w głąb kurortów, nikt nawet wtedy u nas nie śnił.
Stacja Mysłakowice – pozostałe zdjęcia

Wylot ze stacji w kierunku Jeleniej Góry oraz kikuty mechanicznych semaforów kształtowych.



Wylot w kierunku gór. Nieco dalej tory rozdzielały się na dwie linie: do Karpacza (prawo) i Kamiennej Góry przez Kowary (lewo).
Tak było, nie inaczej. A tak jest dziś, jak na moich zdjęciach. Prócz nędznego obrazu polskiej kolei, mogłem się troszkę jeszcze po napawać widokiem gór. W końcu stacja kolejowa w Mysłakowicach, to jedyna taka stacja w kraju, z której peronów widać całe pasmo górskie. W tym przypadku Karkonosze. Za chwilę wydarłem się z krzaków i poszedłem dalej.
Jakby tego było mało – tutaj kolejny przykład traktowania kolei po macoszemu, o którym pisałem:
Na naszym terenie też bywa podobnie. Z tym, że u nas tory są używane. Umierają tylko stacyjki. A jeszcze nie tak dawno urzędowały w nich miłe panie, które obsadzały budynek stacji kwiatami, zziębnięty podróżny mógł się ogrzać czekając na pociąg. A teraz tylko wiata i wiatr…
Nierzadko tego wiatru doświadczyłem, mimo tych wiat…
Przepadam za postami „kolejowymi”. Stacje i tory, nawet opuszczone i zaniedbane, nie przestają na szczęście być fotogeniczne. A czasem nawet dopiero zaczynają:-)
Dokładnie 😉