Gdy zaczynałem fotografować architekturę ruszyłem na podbój Katowic. Tak, to były moje pierwsze wypady z aparatem w 'ręku’ (wtedy właściwie w kieszeni bo zaczynałem tzw. małpką), nie tylko podyktowane chęcią fotografii samej w sobie, co zgłębianiem historii architektury na ziemiach polskich. Chcąc mieć względny spokój zawitałem do południowej części katowickiego centrum, tej budowanej w międzywojniu. W zasadzie zawsze to były kwartały nieskażone większym ludzkim tumultem, ze względu na brak dużej ilości punktów usługowo-handlowych. Od początku ta dzielnica była pomyślana jako mieszkalno-urzędnicza. A więc katowicki modernizm za pan brat.
Tych moich starych zdjęć praktycznie już dziś nie ma. To co niżej prezentuję to bardziej współczesne wykwity fotograficzne. Zresztą i tak niewiele się tu zmienia, prócz malowania i tynkowania poszczególnych bloków, zresztą na jakieś dziwne czasem, jaskrawe kolory. No właśnie czy to są już bloki czy jeszcze kamienice?

Ul. Skłodowskiej-Curie 15. Rok 1935. Za nim popularny 'drapacz chmur’ z 1932.


Ulica Skłodowskiej-Curie 30. Rok 1932.

Ul. Kościuszki 43. Rok 1936.

Ul. Skłodowskiej-Curie 36. Rok 1938. Jednym z najistotniejszych walorów i cech katowickiego modernizmu są zmyślne naroża, m.in. w formie przeszklonych loggi.


Południowa dzielnica centralna w Katowicach powstawała na południe od linii kolejowej, w bezpośrednim, pruskim (niemieckim) centrum miasta. Okres ów przypadł na międzywojnie, gdyż to wtedy Katowice jako miasto awansowały – praktycznie z chwilą odzyskania niepodległości przez Polskę w 1918 roku, zaczęły się przeistaczać z małego, można by rzec marginalnego i nadgranicznego miasteczka (w latach 1815-1918 na rzece Brynicy pomiędzy Katowicami a Sosnowcem biegła granica pomiędzy Prusami a Rosją – przyp. autora) w prężną stolicę nowopowstałego – w dodatku autonomicznego – Województwa Śląskiego, w ramach odrodzonej II Rzeczpospolitej. Z biegiem lat rosło zapotrzebowanie na nowe osiedla mieszkalne – głównie dla polskiej inteligencji – oraz niemało urzędniczych gmachów. Przez lata Katowice rozbudowywały się zapobiegawczo, by w latach 30. – tuż po tzw. Wielkim Kryzysie – przejść prawdziwy boom budowlany oraz awans cywilizacyjny.
W tamtym czasie ogółem budowało się w Polsce dużo ale tylko nieliczne miasta dotrzymywały trendom światowej urbanistyce i architekturze. Jeśli chodzi o Katowice, prócz czynnika pragmatycznego braku odpowiednich budynków, dochodziła ideologia. W powszechnym mniemaniu mieszkańców oraz władz regionalnych obowiązywał, pieczołowicie podtrzymywany w kulturze masowej, dogmat Ślązaka–Polaka, patrioty oraz obraz przemocą wywalczonej krainy śląskiej, wyrwanej z wieloletniego zaboru niemieckiego (znany mi i często powielany błąd logiczny – Śląsk nigdy nie znajdował się pod zaborem, gdyż w momencie upadku RP w 1795 roku już znajdował się w granicach Prus od blisko pół wieku – przyp. autora).
Motyw ten podtrzymywano we wszelkich aspektach kulturowości (np. literaturze) w tym także architekturze. Inwestorzy – czy to prywatni czy władze wojewódzkie – chętnie sięgali po nowoczesne wzorce budownictwa. Wszystko byleby udowodnić opinii publicznej – w tym międzynarodowej – że przyjęcie części Górnego Śląska do polskiej macierzy było posunięciem słusznym, zaś sami Polacy mieli być lepszymi gospodarzami tych ziem aniżeli Niemcy. Miało to stać w oczywistej opozycji do rozbudowujących się miast po stronie niemieckiej (Gliwice, Zabrze, Bytom).

Ul. Batorego 10. Rok 1930. Warto zwrócić na okrągłe, małe okna, niczym okrętowe bulaje. To też popularny motyw ówczesnej architektury.

Ul. PCK 8 i 6. Kolejno lata 1930 i 1937.






Siedziba śląskiego oddziału Polskiego Radia. Zwraca uwagę oryginalna czcionka napisu ściennego, wg modernistycznego wzornictwa. Ul. Ligonia 29. Rok 1938.


Gmach dawnego syndykatu hutniczego. Ul. Lompy 14. Rok 1930. Pilastry (coś w rodzaju przyściennej kolumnady) nawiązują do neoklasycyzmu jako stylu charakterystycznego dla nowożytnej Rzeczpospolitej (bardziej znany jako styl dworkowy).



Z punktu widzenia architektury przedwojenne miasto czerpało pełnymi garściami z nowej, obowiązującej w całym świecie, szkoły modernizmu. Styl ten, będący bazą dla wszystkich XX-wiecznych nurtów architektonicznych, jest pierwszym, który gwałtownie zrywa z tradycją stylów historycznych oraz historyzujących (czyli takich które w erze nowożytnej ściśle nawiązywały do swoich poprzedników sprzed wieków – np. XIX-wieczny neoklasycyzm w kongresowym Królestwie Polskim czerpał motywy z antyku). Od tej pory nowe gmachy miały być pozbawione zbędnych ornamentów oraz dekoracji, w zasadzie ich jedyną ozdobą miały być różnorakie zgeometryzowane bryły. Szło to w parze z funkcjonalnością – szczególny nacisk zaczęto kłaść na przejrzyste rozkłady wnętrz. Pod względem estetycznym, ówczesne katowickie budownictwo niewiele się różniło od śmiałych inwestycji, w tym czasie powstających w Europie Zachodniej czy Ameryce.
Jeśli chodzi o infrastrukturę, budynki budowane w latach 30. były pierwszymi w kraju tak kompleksowo w nią wyposażone. Zakładano, że tego typu budownictwo musi być w pełni funkcjonalne także pod tym kątem, by stanowić wyznacznik nowoczesności (kanalizacja, elektryfikacja, gazyfikacja, windy elektryczne etc.). W niektórych katowickich blokach mieszkalnych z tego okresu znajdziemy nawet podziemne garaże, co mocno kontrastuje z najniższym ówcześnie poziomem zmotoryzowania polskiego społeczeństwa w skali Europy (w 1939 roku w Polsce było zarejestrowanych ponad 50 tys. pojazdów – mniej niż nawet w Rumunii albo Czechosłowacji). Pamiętajmy w końcu dla kogo owe domy powstawały – miało to być przede wszystkim mieszkalne zaplecze dla śląskiej inteligencji, tworzącej zręby nowego województwa (urzędnicy, służba zdrowia, sądy i adwokatura, administracja etc.). Metraż mieszkań w tych domach jest z reguły znacznie większy aniżeli w domach robotniczych.
Wreszcie jeśli chodzi o urbanistykę, międzywojenne Katowice, dysponujące dość szczegółowymi aktami regulacyjnymi (dziś byśmy to nazwali planem zagospodarowania przestrzennego), nie mogły się rozwijać w niekontrolowanych kierunkach. Głównie przez górnictwo. Po pierwsze przez wiele okolicznych zakładów przemysłowych w okolicy. Dlatego też miasto ciężko się rozwijało w kierunku północnym (siemianowickim, dziś osiedla na Koszutce), gdyż tam rosły hałdy, stary folwark, dwie kopalnie węgla, huta oraz warsztaty kolejowe. Po drugie przez wszechobecne szkody górnicze. Od nich był wolny w zasadzie tylko wąski pas w południowej części centrum. Nieduży obszar do zagospodarowania wywindował w górę ówczesne ceny parcel (działek), zaś przy jak najniższych kosztach, pragmatycznie zamiast budować wszerz, budowano w górę. Stąd w przedwojennych Katowicach nawet kilkunastopiętrowy blok i kilka nieco niższych. Choć mocno na wyrost – ale jednak zgodnie z osiągnięciami ówczesnej techniki budowlanej – nazywano Śląsk najbardziej amerykańską dzielnicą Polski.

Chluba i symbol katowickiego modernizmu – tzw. drapacz chmur u zbiegu ulic Skłodowskiej-Curie (na zdjęciu) oraz Żwirki i Wigury. Chowa w sobie szkieletową konstrukcję stalową – podobnie jak ówczesne wieżowce nowojorskie czy chicagowskie. Rok 1932.

Gra brył. To, co stanowi istotę wczesnego modernizmu.
Architektura w tym stylu i okresu jest mocno niedoceniana. W Poznaniu mieliśmy kilka przykrych przypadków, kiedy budynki podczas remontu zupełnie zmieniono. Fajny temat i dobrze opisany.
Już obłożenie takiego obiektu styropianem albo pomalowanie na jakieś dziwne kolory (inne niż pierwotnie – odcienie szarości, bieli, beżu etc.) albo co gorsza wzory, zabijają charakter tych budynków. Natomiast śmiałego budownictwa modernistycznego w aglomeracji katowickiej jest bez liku, tak polskiego jak i niemieckiego. Jeszcze nieraz planuję wrócić do tematu.
Najbardziej lubię zaokrąglone balkony tego stylu.
I to mi przypomina jeden budynek z takimi właśnie balkonami w Cieszynie. Perełka!
Te, pokazane tutaj, również ciekawe.
Katowice winny z tego słynąć – w końcu co niemiara tutaj takiego budownictwa.